Rozmowa z p. Ireną Szewińską (maj 2005 r.)

Nieczęsto redakcja "Szuwarka",  ma zaszczyt - i możliwość! - przeprowadzenia wywiadu z osobą publiczną, znaną wszystkim Polakom. Tym razem los się do nas uśmiechnął i mogliśmy porozmawiać o sporcie i nie tylko z ikoną  polskiej i światowej lekkoatletyki, panią Ireną Szewińską, która 20 maja 2005 roku gościła w naszej szkole. Oto zapis tej rozmowy.
 
"Szuwarek": Czy zawsze chciała być Pani lekkoatletką, a  jeśli nie, to kim chciała Pani być w dzieciństwie?

Irena Szewińska: Gdy byłam w szkole podstawowej, nigdy nie myślałam, że będę zajmowała się sportem. Raczej interesował mnie teatr. Kiedy byłam w szóstej klasie, chodziłam do kółka teatralnego do Pałacu Kultury w Warszawie.
Za moich czasów było siedem klas szkoły podstawowej i potem cztery klasy szkoły średniej,. I właśnie wtedy, gdy zdałam do ósmej klasy,  zakwalifikowałam się na zawody międzyszkolne. Były wówczas takie sprawdziany,  gdzie na korytarzu biegałam 60 metrów i uzyskałam  taki dobry wynik, że wystartowałam po dwóch tygodniach na zawodach międzyszkolnych. Tam z kolei - praktycznie bez treningów - wygrałam bieg na 100 metrów, wygrałam skok w dal i wygrałam skok wzwyż i wszyscy orzekli, że powinnam rozpocząć treningi. Zapisałam się więc do klubu "Polonia Warszawa", bo to trener tego klubu, pan Jan Kopyto zorganizował w naszej szkole grupkę uzdolnionych sportowo dziewcząt i chłopców z klas ósmych. I  tak trafiłam do lekkoatletyki.
 
"Szuwarek": Miała Pani w dzieciństwie swój autorytet, osobę, którą chciała Pani naśladować w dalszym życiu? Kto to był?

Irena Szewińska:Gdy zaczęłam trenować, byłam wtedy w ósmej klasie. To było na jesieni w roku 1960, a latem tamtego roku odbyły się Igrzyska Olimpijskie w Rzymie. I wtedy taką wielką gwiazdą była Amerykanka, Anna Rudolf, która wygrała bieg na 100 metrów, bieg na 200 metrów i wraz z koleżankami z reprezentacji - sztafetę, wtedy na 100 metrów. Nazywano ją  Czarną Gazelą. To ona była takim moim ideałem i chciałam biegać tak pięknie jak ona biegała i moje marzenia się wkrótce ziściły. Już po czterech latach w 1964 roku, kiedy zdawałam maturę i kończyłam szkołę, wyjechałam na Igrzyska Olimpijskie do Tokio, skąd wróciłam z trzema medalami. Czyli w sumie cztery lata trenowałam, dwa lata w grupie szkolnej, właśnie z panem Janem Kopyto, a potem dwa lata w klubie sprinterek warszawskich.
 
"Szuwarek": Czy pamięta Pani ten swój pierwszy idealny bieg w liceum, gdzie na 60 metrów miała Pani czas najpierw 7,4 a potem 7,2? Co Pani wtedy czuła?

Irena Szewińska:To  były początki, więc byłam bardzo zadowolona. Gdy się trenuje, to nawet, jak się osiąga średnie wyniki,  to ma się z tego satysfakcję. Najważniejsze jest bicie własnych rekordów życiowych. Wtedy widać, że się trenuje, a jak się trenuje to już się wyniki poprawia. Ale oczywiście wtedy, w tym momencie, kiedy wygrywałam na tych zawodach szkolnych, to nie myślałam o tym, że będę w ogóle dalej trenowała, że wyjadę na Igrzyska Olimpijskie. Wówczas ważniejszy był, jak już wspomniałam, teatr.  W trakcie  pierwszego roku treningów dwa razy w tygodniu chodziłam na zajęcia kółka teatralnego, a trzy razy w tygodniu trenowałam. Jednak gdy już przyszedł sezon 1961 roku, zaczęły się starty, trzeba było z czegoś zrezygnować.  Zrezygnowałam z kółka teatralnego, zaczęłam poprawiać swoje rekordy życiowe i zostałam przy sporcie.
 
 
 
"Szuwarek": Jaki stosunek miały do Pani koleżanki? Czy zazdrościły Pani sukcesów?

Irena Szewińska:Nie, absolutnie. Trenowałam w klubie z grupą koleżanek kolegów z ósmych klas, znaliśmy się doskonale, razem chodziliśmy do szkoły, przyja1niliśmy się. Atmosfera była naprawdę sympatyczna i nie było mowy o zawiści.
 
"Szuwarek": Co Pani czuła, gdy wraz z drużyną odebrała Pani złoty medal na Igrzyskach w Tokio w 1964 w sztafecie na 4 x 100 metrów?

Irena Szewińska:Tak, to było wielkie szczęście i wzruszenie. Ta sztafeta była moim ostatnim startem. Zaczęłam od skoku w dal, gdzie poprawiłam swoje rekordy życiowe w każdym skoku, w eliminacjach zakwalifikowałam się do półfinału i ostatecznie zdobyłam srebrny medal. Potem startowałam w biegu na 200 metrów, gdzie też zdobyłam srebrny medal, więc  miałam już dwa srebrne medale
Koleżanki, które biegały ze mną w sztafecie też miały już za sobą sukcesy. Teresa Ciepły, która  wybiegała ze startu, zdobyła srebrny medal w biegu na 80 metrów przez płotki, bo teraz jest dystans 100 metrów przez płotki, i a wcześniej był 80 metrów przez płotki.
Teresa biegła, podała pałeczkę mnie i ja podałam pałeczkę Halinie ?ureckiej, która na 100 metrów była siódma w finale i sztafetę kończyła Ewa Kłobukowska, która w biegu na 100 metrów w finale była trzecia.
Faworytkami w biegu sztafetowym były jednak Amerykanki, które na 100 metrów zajęły dwa pierwsze miejsca. My jednak byłyśmy bardzo ambitne i nie stawałyśmy na starcie z myślą, że na pewno przegramy, bo Amerykanki są lepsze, tylko mówiłyśmy "Teraz musimy wygrać" Marzyłyśmy o tym, żeby wygrać i wygrałyśmy. Byłyśmy bardzo szczęśliwe.
 
"Szuwarek": Gdy cieszyły się Panie ze złotego medalu i z rekordu świata, okazało się, że IAAF anulował ten rekord. Zna Pani powody tej decyzji?

Irena Szewińska:Rekord anulowano, medal mamy w dalszym ciągu. A  anulowano go,  ponieważ były pewne zastrzeżenia, co do Ewy Kłobukowskiej, oczywiście niesłuszne, ale nie zmieniło to decyzji IAAF.
 
"Szuwarek": Co uważa Pani za swój największy sukces sportowy i osobisty?

Irena Szewińska:Jeśli chodzi o sukces sportowy, to jest to trudne pytanie, bo miałam tych sukcesów naprawdę wiele, a  każdy złoty medal wiąże się praktycznie z pobiciem rekordu świata.
Jednak gdybym miała wymienić te najważniejsze dla mnie zwycięstwa, to byłby to  Meksyk, gdzie zdobyłam złoty medal i pobiłam rekord świata w biegu na 200 m i złoty medal w biegu na 400 m w Montrealu w 1976.
Myślę jeszcze, że takim spektakularnym sukcesem było przełamanie bariery 50 sekund w biegu na 400m. Wtedy jako pierwsza kobieta w historii  uzyskałam wynik poniżej 50 sekund na  400m.
A jeśli chodzi o sukces  życiowy, to na pewno było nim ukończenie  studiów. Poza tym  mam dwóch synów, wnuczkę i wnuka i to właśnie są moje największe sukcesy osobiste.
 
"Szuwarek": Czy wtedy gdy rozpoczynała pani swoją karierę,  mogła liczyć na wsparcie kogoś bliskiego? Kto to był?

Irena Szewińska:Muszę wam powiedzieć, że tak się złożyło, że sama trenowałam,  sama biłam rekordy świata i nie miałam problemów szkole. Udawało mi się połączyć naukę ze sportem i myślę, że nie1le sobie radziłam sama.
 
"Szuwarek": Jaką rolę powinien odgrywać sport w życiu szarego przeciętnego człowieka?

Irena Szewińska:Ja myślę, że dla każdego, niezależnie od tego, czy trenuję wyczynowo, czy po prostu dla zdrowia sport jest bardzo ważny. Oczywiście w przypadku kogoś, kto trenuje wyczynowo i przygotowuję się do ważnych zawodów, wygląda to nieco inaczej niż dla osoby, która uprawia sport rekreacyjnie. Jednak można mieć także wielką satysfakcję, uprawiając sport tylko dla zdrowia, dla przyjemności.
Dzieci w waszym wieku, zarówno dziewczęta jak chłopcy, powinni poświęcać sporo czasu zajęciom sportowym. Zajęcia wychowania fizycznego, uczestniczenie w zawodach  sportowych dają wielką satysfakcję. Bo sport jest taką dziedziną życia, gdzie człowiek trenuję, wkłada w to dużo wysiłku, ale i widzi efekty. To niesamowita radość i motywacja, gdy się poprawia rezultaty, biję swoje rekordy życiowe.
Poza tym zwróćcie uwagę na to,  że trzeba się rozwijać zarówno umysłowo jak fizycznie. Nie można zaniedbywać żadnego z tych aspektów.
 
"Szuwarek": Odchodząc od sportu a przechodząc do rzeczy bardziej przyjemnych. Jaka jest Pani ulubiona potrawa?
 
Irena Szewińska:Ja bardzo lubię tradycyjną, polską kuchnię. Smaczny, dobrze przyrządzony bigos, a z zup najbardziej lubię barszcz ukraiński. 
 
"Szuwarek": Dziękujemy za udzielenie nam wywiadu.
do góry